W Warszawie jest wiele chórów, ale brakuje miejsc, w których mogą śpiewać obcokrajowcy. Tak powstał "Chór W Akcji", który łączy ponad 14 narodowości i wysyła w świat wiadomość, że różnorodność jest ubogacająca. 15 maja chór wystąpił w kościele św. Augustyna na ul. Nowolipki 18, a my zachęcamy do przeczytania wywiadu, którą przeprowadziliśmy z dyrygentką chóru, Luizą Chrzanowską.
Hubert Malczewski: Jesteś dyrygentką, czy masz wykształcenie muzyczne?
Luiza Chrzanowska: Tak, obecnie studiuje na Akademii Muzycznej w Bydgoszczy na
Studiach Podyplomowych na kierunku Chórmistrzostwo i Emisja Głosu. Ale droga do tego była całkiem długa. Po szkole muzycznej drugiego stopnia (grałam najpierw na skrzypcach, a potem na altówce) nie poszłam na studia muzyczne tylko ekonomiczne, ale miałam do czynienia z muzyką poprzez różne projekty muzyczne. Jako studentka wyjechałam do Niemiec w ramach programu wymiany studenckiej Erasmus. Wyjazd ten otworzył mi drogę do międzykulturowości, a także na dłużej zmienił moje życie, bo zostałam za granicą. Bez instrumentu, który do tej pory zawsze był ze mną. Okazało się wtedy, że niezwykle tęsknię za muzyką. Poczułam, że znikło coś, co było ze mną nierozerwalnie związane i zaczęłam szukać możliwości muzykowania. Jedynym instrumentem, który ze sobą zabrałam za granicę to był mój głos. Jako studentka pracowałam po wykładach, a ciężko zarobione pieniądze wydawałam na lekcje śpiewu, które dawały mi ogromną radość. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że ta przygoda z głosem mnie zaprowadzi tu, gdzie jestem.
Jak zatem powstał twój pierwszy chór?
Luiza Chrzanowska: Kilka lat później, gdy w związku z pracą przeprowadziłam się do
Brukseli zaczęłam aktywnie uczestniczyć w życiu Kaplicy Europejskiej. Pewnego razu
wpadłam na pomysł, by zaprosić tam ‘Deocentricity’, grupę gospel z Krakowa, aby
przeprowadziła warsztaty wokalne. To zresztą ta sama grupa, z którą śpiewaliśmy w
niedzielę. W Brukseli nie było takich inicjatyw, dlatego chciałam spróbować zrealizować ten
pomysł. Nie miałam wtedy żadnych aspiracji do bycia dyrygentem, ale pamiętam tę radość,
która mi towarzyszyła, kiedy okazało się, że na warsztaty zgłosiło się sporo osób i że
spędzamy razem wspaniały muzyczny czas.
Niedługo potem wybrałam się w długo planowaną ponad roczną podróż z plecakiem dookoła świata. Nawet nie myślałam o zakładaniu żadnego chóru, ale po powrocie do Brukseli pamiętano o warsztatach, więc zaproponowałam jeszcze jedne. Potem ludzie z warsztatów chcieli śpiewać i poprosili mnie o poprowadzenie tych spotkań. Zaczęłam proponować piosenki, jako osoba z wykształceniem muzycznym. Z czasem z kilku osób zrobiło się kilkanaście i tak powstał chór ‘Gabriel’s Band’. Z pasji do muzyki kilku osób. A ja, nie wiedząc kiedy, zostałam dyrygentką. Podchodziłam do tej roli z pasją i ekscytacją, ale też onieśmieleniem. Odebrałam wiele lekcji pokory, musiałam się nauczyć zarządzać grupą, motywować. przewodzić, ale też mierzyć sama z sobą, z tym czego nie umiem, uczyć cierpliwości, uważności, słuchania, nie tylko dźwięków, ale i ludzkich serc. Wykształcenie muzyczne pomagało, warsztatu dyrygenckiego uczyłam się i uczę „w praniu”, choć teraz szlifuję je już na Akademii już pod profesjonalnym okiem wykładowców i od kolegów i koleżanek po fachu.
W jaki sposób sobie z tym poradziłaś?
Luiza Chrzanowska: To było dla mnie duże otwarcie na kształcenie umiejętności liderskich.
Praca dyrygenta, oprócz znajomości warsztatu muzycznego, polega na tworzeniu wizji
utworu mając do dyspozycji głosy o różnych barwach. Te składniki trzeba połączyć w
kompozycję, nadać jej interpretację i serce. Aby to osiągnąć, trzeba dobrze zrozumieć nie
tylko utwór, ale też ludzi i to co wnoszą, jak i co komuś przeszkadza w śpiewaniu. Pomóc im
wspólnie wyśpiewać interpretacje. Trzeba podsuwać rozwiązania, ale też znaleźć dobre
słowo, bo praca z głosem to bardzo wrażliwa sfera dla większości osób. Z drugiej strony
należy budować relacje w zespole. Ludzie, którzy się lubią śpiewają lepiej. Po prostu lepiej
‘rezonują’ jak czują się swobodnie i pewnie.
Ważne też jest zaufanie i motywacja, zwłaszcza w chórze amatorskim. Buduje się je na
jakimś fundamencie, na przykład na tym, że ktoś lubi spędzać z tobą i daną grupą ludzi czas.
A także na poziomie celu – musi być jasne dlaczego się razem zbieramy, jaki jest kierunek
naszych działań muzycznych, jak osobiste aspiracje wokalne każdego się w to wpisują. Mam osoby w chórze, które śpiewają dla relaksu i odskoczni od codzienności, inni mają ambicje muzyczne i chcą się rozwijać wokalnie. Są tacy, którzy dobrze czują się w międzynarodowym środowisku i samo przebywanie z ludźmi z innych kultur im wystarczy, a inni marzą o wyjazdach i koncertach. Trzeba znaleźć w tym wszystkim złoty środek. I radość z bycia razem, współtworzenia współbrzmień i harmonii, także międzyludzkich.
Chór w Brukseli, Gabriel’s Band, także był chórem międzynarodowym?
Luiza Chrzanowska: Tak. To też jest grupa osób z różnych krajów i środowisk. Pierwszym
wspólnym mianownikiem, który nas łączył była muzyka i chęć śpiewania. Drugim – wiara
bo był to chór ekumeniczny. Z czasem zespół rósł, pojawiały się nowe utwory,
decydowaliśmy o miejscach, w których chcemy śpiewać. Po dwóch latach funkcjonowania
wyfiltrowały się cztery filary, na których opiera się zespół: na pasji do muzyki, przyjaźni,
modlitwie i służbie. Służbie, dlatego że zaczęliśmy koncertować w miejscach, gdzie ludzie są kulturalnie wykluczeni. Tam, gdzie nie mają dostępu do muzyki: w szpitalach, domach dziecka, domach samotnej matki, hospicjach. Podczas pandemii śpiewaliśmy przed domami starców by podnieść ich na duchu. To był bardzo trudny czas, a izolacja od bliskich albo chociażby znajomych z tego samego ośrodka była dla nich bardzo trudna. Stali w oknach czekając na nas i nasze śpiewanie pod budynkiem. Dawanie koncertów w takich miejscach sprawiało nam nawet większą radość i satysfakcję niż wysokiej klasy koncerty, które również mieliśmy. To niesamowite uczucie, jak na twarzach odbiorów widać wzruszenie, jak muzyka porusza ich serca i wywołuje emocje. To działało w dwie strony, my też z tego czerpaliśmy.
Zdecydowałaś się jednak wrócić do Polski. Co się stało z twoim zespołem?
Luiza Chrzanowska: Niestety trudno jest się przeprowadzić z całym chórem. Gabriel’s Band
w Brukseli pozostał i cały czas śpiewa. Udało mi się znaleźć zastępstwo, ale przyznaję, że
oddając stery w ręce innego dyrygenta, czułam się, jakbym „oddawała dziecko do adopcji”.
Szukałam następcy, który nie tylko poprowadzi ich muzycznie, ale też zrozumie ludzi i serce
oraz duszę tego chóru. I na szczęście się udało. Ja sercem i tak zawsze będę z nimi i gorąco
kibicuje ich wszystkim projektom. Po powrocie do Polski wiedziałam, że będzie mi brakować tego międzynarodowego otoczenia. Ta wielokulturowość po tylu latach zagranicą, naprawdę jest w moim DNA, wtakim samym stopniu jak muzyka. Dałam więc ogłoszenie, że chcę stworzyć w Warszawie chór międzynarodowy, tym bardziej, że rozpoczęłam studia z dyrygentury chóralnej. Studiując taki kierunek, dobrze mieć swój zespół, z którym można pracować. Zgłosiłam się z inicjatywą do Jezuickiego Centrum Społecznego (JCS) „W Akcji”, które zajmuje się szeroko rozumianą pomocą uchodźcom i udostępnili nam salę. Stąd też nazwa naszego chóru, która początkowo była nazwą roboczą, ale pozostała i bardzo do nas pasuje, bo u nas cały czas coś się dzieje. Niedługo potem dałam ogłoszenie na dwóch grupach dla ekspatów (osób z zagranicy mieszkających w Polsce – przyp. red.). Na przesłuchania zgłosiło się ponad 30 osób.
Tak duża ilość chętnych była dla ciebie zaskoczeniem?
Luiza Chrzanowska: Tak, wydaje mi się, że przypadkiem trafiłam na niszę, która była niezagospodarowana. Obcokrajowcy nie mają wielu miejsc, gdzie mogą śpiewać. W Warszawie jest dużo fajnych chórów, ale jednak trzeba mieć ogromne zaparcie, żeby do nich dołączyć jako obcokrajowiec nie znając języka. Na próbach nie tylko się śpiewa, ale też dużo tłumaczy co się dzieje w utworze, jak dyrygent chce, by został on wykonany. Bariera językowa może być dla wielu barierą nie do przekroczenia.
Co, jako chór chcecie przekazać swoim słuchaczom?
Luiza Chrzanowska: Przede wszystkim muzykę z różnych stron świata. Chcemy pokazywać,
że różnorodność jest dobra, ubogacająca. To, że jesteśmy różni wiele wnosi. Nie musimy się
siebie nawzajem bać. W chórze mamy osoby z Polski, Rwandy, Zimbabwe, Nigerii, Indii,
Etiopii, USA, Włoch, Francji, Meksyku, Rosji oraz Turcji – całe bogactwo z różnych zakątków świata. Muzyka nas łączy, stwarza między nami mosty i możliwość wyrażania emocji. Działamy dopiero od października 2021 roku, a mamy za sobą już kilka koncertów. Po dziesięciu tygodniach od rozpoczęcia działalności zaśpiewaliśmy pierwszy koncert i dla publiczności to było zaskoczenie. Nikt nie wierzył, że to możliwe, że chór istnieje tak krótki czas.
Na niedzielnym koncercie zaśpiewaliście repertuar gospelowy. Czy wszystkie osoby w chórze są wierzące?
Luiza Chrzanowska: Nasz chór nie jest chórem stricte religijnym, ale mamy dużo pieśni
chrześcijańskich. Skupiamy się przede wszystkim na muzyce. Każdemu z chórzystów mówię
że przyjmuję wszystkich z tym z czym przychodzą, ale też chcę być przyjęta z tym co
wnoszę. Moje życie jest zakorzenione w Panu Bogu, tak interpretuję muzykę, tak o niej
opowiadam.
Jakie są dalsze plany chóru?
Luiza Chrzanowska: W tym roku to jest budowanie zespołu, repertuaru i koncertowanie, aby obyć się ze sceną i sobą nawzajem. Ale powoli też szykujemy się na festiwale i konkursy,
oraz występy w innych miastach Polski, żeby przybliżać repertuar międzykulturowy
Polakom. Chcemy poprzez muzykę przekazywać to, czego sami doświadczamy na próbach i
w codziennych interakcjach – że inni ludzie i kultury są ciekawe, i że choć pochodzimy z
różnych kontekstów mamy wiele wspólnego.
Fot. główna - autor: Beata Muchowska
Napisz komentarz
Komentarze