Z Krzysztofem Mikołajewskim, dyrektorem Wolskiego Centrum, absolwentem Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego rozmawia Hubert Malczewski
Hubert Malczewski: Od 2018 roku kieruje Pan działalnością Wolskiego Centrum Kultury, jednak z kulturą miał Pan styczność właściwie już od początku ścieżki zawodowej. Jak to doświadczenie zdobyte na wielu różnych poziomach wpłynęło na to, w jaki sposób zarządza dziś Pan WCK-iem i jak definiuje pan kulturę?
Krzysztof Mikołajewski: Doświadczenie pracy na różnych poziomach jest bardzo cenne, gdyż daje znacznie szerszą perspektywę i spojrzenie. To wiele ułatwia. Jednak największą satysfakcję przynosi mi właśnie zarządzanie instytucją kultury, bo jest najbardziej sprawcze. Kiedy byłem dyrektorem w urzędzie miasta, zarządzałem długotrwałymi procesami. Tutaj, każde małe działanie w skali lokalnej przynosi konkretny efekt. To bardzo wdzięczne.
Wolskie Centrum Kultury to sieć wielu przestrzeni i obiektów: od Działdowskiej, czyli serca WCK-u, poprzez Dom Społeczny przy Obozowej, Współdzielnik, Wolską Mozaikę i wiele innych. Są również projekty, takie jak Skwer Rzeźby, które wychodzą poza ramy budynków. Czy ta programowa różnorodność i wielość lokalizacji jest kluczem do stworzenia takiego centrum kultury, które wyjdzie do możliwie szerokiej, nieeksplorowanej wcześniej grupy odbiorców?
- Jest to niewątpliwie jeden ze sposobów. Wiemy, że aby zaspokoić różnego rodzaju potrzeby ludzi, nasza działalność musi być bardzo różnorodna. Chcemy docierać do osób o bardzo różnych kompetencjach i zróżnicowanych oczekiwaniach. Bardzo nam zależy na tym, aby mieszkańcy byli nie tylko odbiorcami, ale również współtwórcami naszego programu. Rozproszenie naszych placówek w różnych częściach dzielnicy pozwala nam dotrzeć właśnie do tych małych, lokalnych społeczności oraz dywersyfikować ofertę. Część placówek ma bowiem specjalny program: Współdzielnik jest poświęcony zagadnieniu ekonomii cyrkularnej, Koło Pszczół - działalności ekologicznej, a Wolska Mozaika – działalności wielokulturowej. Wychodzimy też z działaniami na zewnątrz, bo uznajemy, że centrum kultury to nie budynek, a program, który powinien podążać za odbiorcą i poszukiwać go w różnych, często nieoczywistych przestrzeniach.
A które z inicjatyw WCK-u wyszły właśnie od samych mieszkańców?
- Takim projektem jest Otwarta Kolonia, która powstała z inicjatywy Stowarzyszenia Mieszkańców Kolonii Wawelberga. Mieszkańcy wywalczyli lokal przy Górczewskiej 15, ale nie będąc w stanie sami nim zarządzać, zwrócili się do Wolskiego Centrum Kultury, by podjąć współpracę. Tam, gdzie mieszkańcy doskonale sobie radzą, my staramy się ich wspierać, nie zawłaszczając przy tym ich autorskich projektów, jak w przypadku Festiwalu Hipolita i Ludwiki oraz Festiwalu Muranów leży nam na sercu. Jednak czasem część projektów wymaga inspiracji ze strony WCK. My wtedy zaczynamy tworzyć dany projekt, a następnie inspirujemy mieszkańców do wspólnego działania. Tak powstał m.in. Ogród Społeczny, Męska Szopa i Kawiarnia Sąsiedzka. Staramy się jednak jak najwięcej przestrzeni oddawać mieszkańcom i w pewnym momencie się wycofujemy. Dziś zarówno projekt Ogrodu Społecznego, jak i Męskiej Szopy jest zarządzany w 80% przez samych mieszkańców. My zapewniamy im ciągłość organizacyjną oraz wsparcie instytucjonalne – i tak też traktujemy swoją misję.
Współpracujecie też z przedsiębiorcami. Jak się układa ta współpraca i na czym polega?
- Bardzo nam zależy na współpracy z lokalną przedsiębiorczością. W tym roku wspólnie z przedsiębiorcami zaczęliśmy animować pawilony przy ul. Wolskiej. Postawiliśmy donice, by ukwiecić ten pasaż, wieszamy dekoracje, a także staramy się organizować wspólnie różnego rodzaju wydarzenia dla mieszkańców. Chcemy pokazać, że jest to przestrzeń wspólna i warto o nią dbać. Współdziałamy też z tutejszą klubokawiarnią Turnus na Wolskiej, gdzie zorganizowaliśmy już razem kilka koncertów.
Współpraca z przedsiębiorcami to także korzystanie z oferty lokalnych usług. Na przykład, gdy musimy zapewnić catering, zaopatrujemy się w słynne pączki z Górczewskiej czy rurki z bitą śmietaną z Wolskiej. Są to miejsca z długą tradycją, które warto wspierać. Ale nie ograniczamy się do małych podmiotów. Dzięki współpracy z Wola Parkiem udało się otworzyć Współdzielnik, gdzie płacimy czynsz zdecydowanie obniżony, a centrum handlowe de facto oddaje przestrzeń na działalność społeczną, co bardzo doceniamy. Jest również Męska Szopa, finansowana przez Julę, przez co mamy świetnie wyposażoną stolarnię oraz skrzynkę sąsiedzką, gdzie mieszkańcy mogą wypożyczyć od nas profesjonalny sprzęt. To jest podejście bardzo ekologiczne i oszczędne, bo nie kupujemy sprzętu, którego używamy rzadko, a się nim po prostu dzielimy. Dla nas zasada dzielenia czy współdzielenia jest bardzo ważna.
Wciąż niezrealizowaną wizją jest budowa siedziby Wolskiego Centrum Kultury w Parku Szymańskiego, na którą nie ma pieniędzy. Jakie według Pana znaczenie ma ta inwestycja i czy powinna stać się po modernizacji Amfiteatru priorytetem? A może mieszkańcy dalszych części Woli na tym stracą, bo nie będzie rozwijana sieć lokalnych placówek WCK-u?
- Obawiam się, że to realny scenariusz. Jest to inwestycja zapowiadana przez władze dzielnicy oraz władze miasta już od wielu lat. Ja osobiście nie jestem zwolennikiem wielkich budowli, które pochłaniają olbrzymie środki. W tym przypadku koszty budowy domu kultury zbliżają się 100 mln złotych. Za te pieniądze można by sfinansować ponad 10 lat działania Wolskiego Centrum Kultury. Dodatkowo projekt ten ma jedną wadę – jest położony nieco na uboczu. Oczywiście, brakuje nam infrastruktury. Obecna siedziba WCK-u przy ul. Działdowskiej znajduje się w budynku odzyskanym przez dawnych spadkobierców, przez co nie możemy w niego inwestować. Odbywa się to wyłącznie w przypadku zagrożenia bezpieczeństwa. Być może bardziej sensownym i mniej kosztownym pomysłem byłoby wykupienie tego budynku z rąk byłych spadkobierców. Szkoda by było rezygnować również z mniejszych placówek, szczególnie takich jak Dom Społeczny przy ul. Obozowej 85. Powstał on jeszcze przed II wojną światową ze składek mieszkańców i jest to jeden z najstarszych w Warszawie domów kultury, który stanowi materialne i niematerialne dziedzictwo Woli.
Natomiast brakuje nam chociażby profesjonalnej sali widowiskowej na 200-250 osób. Nie musi być ona jednak „na skalę naszych możliwości”. Warszawa ma na tyle komfortową sytuację, że w różnych dzielnicach znajdują się różnorodne obiekty kultury, takie jak filharmonia czy opera. Nie ma potrzeby, aby w każdej dzielnicy taki gmach musiał powstać. Lokalna oferta musi być dostosowana do potrzeb, których mieszkańcy nie są w stanie zaspokoić w centrum miasta. Jest to oferta dla aktywności lokalnej, dla pomysłowości mieszkańców z dużą ilością sal warsztatowych, sal na spotkania i z sensownie zaprojektowaną salą widowiskową. Znam instytucje kultury, które przez nieprzemyślany projekt mierzą się z dużymi problemami, ponieważ są zmuszone do szukania drogich zespołów i konkurencji na rynku komercyjnym, by zapełnić salę zaprojektowaną ze zbyt dużym rozmachem. My, jako instytucje publiczne powinniśmy wspierać z kolei ten ruch muzyczny, który jest niszowy, kameralny, który nie jest dostępny i którego na rynku po prostu nie ma. Zgodzę się zatem z Panem w tym aspekcie, że należałoby ten projekt jeszcze raz przemyśleć.
Gdzie taka sala widowiskowa mogłaby powstać?
- Bardzo żałuję, że kiedyś, gdy sprzedawano PDT Wola, nie zagospodarowano go na centrum kultury. W czasach świetności było miejsce tętniące życiem, a dziś okolica ta wygląda po prostu strasznie. Nie wiem, czy da się to jeszcze naprawić. Pamiętajmy, że było tam Kino W-Z, później świetny klub Fugazi, była również kultowa Wenecja. Straciliśmy centrum lokalne z prawdziwego zdarzenia, które można by było znów ożywić.
Myślę, że dobrym pomysłem byłoby też przemyślenie jeszcze raz kwestii Teatru na Woli na ul. Kasprzaka, który ma dość dziwną historię. Kilka lat temu został podarowany on Teatrowi Żydowskiemu, który jednak niespecjalnie wykorzystuje tę przestrzeń. Wiemy też, że będzie budowana nowa siedziba Teatru Żydowskiego. Dlatego trzeba też ten ważny dla Woli obiekt kulturalny z powrotem przywrócić mieszkańcom. Żałuję również, że przy okazji rewitalizacji Fabryki Norblina i sprzedaży tej nieruchomości deweloperowi nie zdecydowano się na partnerstwo-publiczno prywatne tak, aby część tej przestrzeni była niekomercyjna i służyła celom publicznym. Wydaje mi się więc, że w pierwszej kolejności warto poszukać w tych zasobach, które już mamy oraz przy okazji je rewitalizując, odbudowując i przywracając dawne funkcje.
W jakim stopniu wolski amfiteatr może na siebie zarabiać?
- Amfiteatr ma potencjał, żeby wyjść na „zero”. Dlatego też przekonywaliśmy władze dzielnicy, że jest to najbardziej sensowna inwestycja w obiekt kulturalny. Dotyczy to kosztów utrzymania, które są bardzo wysokie, a które myślę że będziemy w stanie pokryć z wynajmów. Cała koncepcja amfiteatru zmierza do tego, aby był on bardzo atrakcyjnym obiektem dla wynajmujących. Chcemy, żeby w ten sposób udało się sfinansować program dla mieszkańców. Wolski amfiteatr to opera leśna tego miasta. Nie ma drugiego tak pięknie położonego i pojemnego amfiteatru w Warszawie. Trzeba jednak jeszcze w niego trochę zainwestować. Zauważamy potrzebę wymiany membrany, czyli dachu. Nowy dach poprawiłby akustykę amfiteatru i jednocześnie sprawił, że hałas będzie trochę mniej uciążliwy dla okolicznych mieszkańców. Przed nami również kwestia dociągnięcia linii energetycznej, bo ten prąd, który mamy obecnie jest za małej mocy. Lecz w tej kwestii jest podpisana umowa i na najpóźniej na przełomie 2025 i 2026 r. spodziewamy się podłączenia.
Jedną z największych jeśli nie największą imprezą kulturalną Woli co roku był Kercelak – święto Woli. Zmienia on cały czas formułę i odnoszę wrażenie, że jest wokół niego dużo chaosu. W jakiej formule WCK planuje powrót w przyszłym roku tego wydarzenia?
- Kercelak jest projektem dzielnicowym, a nie projektem koordynowanym przez WCK. W ostatnich latach Wola raz nas zaprosiła do współpracy przy tym projekcie. Zaproponowaliśmy wtedy nową osłonę tego wydarzenia oraz przeniesienie go na ulicę Chłodną. Nazwaliśmy je Świętem Woli. Uważamy, że choć historia Kercelaka jest niesamowicie ciekawa, próba jego rekonstrukcji jest niezbyt trafiona. Szukanie dawnego placu Kercelego w miejscu, gdzie dziś mamy skrzyżowanie hałaśliwych arterii oraz udawanie, że można przywrócić tam tego przedwojennego ducha moim zdaniem zakończyło się pewnym fiaskiem. To co my zaproponowaliśmy mieszkańcom rok temu to jest formuła święta ulicy. Ulica Chłodna jest ulicą o historycznym charakterze, która ma potencjał do bycia reprezentacyjnym deptakiem. Dlatego tego typu wydarzenia tam idealnie pasują.
Pamiętajmy również, że historia Woli jest wielowarstwowa. Nie chcemy, żeby narracja o Kercelaku „zawłaszczyła” całą historię Woli. Serial „Król” oraz powieść Twardocha o Kercelaku zrobiła furorę, ale mamy również wiele innych interesujących warstw, o których warto oraz trzeba opowiadać. Tu, w okolicy Chłodnej zaczynała Hanka Ordonówna oraz Miron Białoszewski. Jest bardzo ciekawa historia lat 50. i „Złego” Tyrmanda – to się dzieje tu, na wolskim „dzikim zachodzie”. Dawne dzieje Dworca Głównego też się mało pamięta. Dlatego też proponowaliśmy, aby poprzez Święto Woli opowiadać o różnych warstwach tematycznych, wyjść z zamkniętego kręgu opowieści o Woli szemranej z lat 30. Historia Woli jest znacznie bogatsza. Mamy tu przecież historię tradycji robotniczej, mamy Wolę żydowską, Wolę gwiazd polskiego kabaretu lat 30., w końcu Wolę społeczną z tradycjami filantropijnymi.
Jest też Rau – założyciel pierwszego ogródka jordanowskiego, gdzie Korczak i Sendlerowa prowadzili zajęcia z dziećmi. Zofia Szlenkierówna – jej poświęcona jest na Woli skromna ulica, a jest to niesamowita postać, która ufundowała budowę szpitala dziecięcego. Sama została w nim pielęgniarką. Jest ona wręcz prekursorką świeckiego pielęgniarstwa, bo mało kto pamięta, że kiedyś pielęgniarkami były zakonnice. Wiele zmian społecznych wówczas dokonywało się dzięki filantropom, takich jak przez Szlenkierowie, jak Rau, jak Wawelberg. To się wszystko działo na Woli. My tę historię zapominamy.
Czym jest Splot?
- Splot to nasze nowe miejsce na Muranowie, gdzie ma się splatać wiele idei i intencji. Z jednej strony ma to być miejsce poświęcone w dużym stopniu projektom artystycznym, a z drugiej strony otwarte seniorom i Uniwersytetowi Trzeciego Wieku. Uniwersytet Trzeciego Wieku Woli i Bemowa to najstarszy tego typu uniwersytet w stolicy będący organizacją pozarządową. Dotychczas nie miał swojej siedziby i korzystał z bardzo małej przestrzeni na ul. Staszica oraz z gościnności Bemowskiego Centrum Kultury. Dlatego też z otwartymi rękami witamy w naszym nowym lokalu seniorów i seniorki.
Chcemy przy tym, aby to było nowe miejsce aktywności lokalnej, ale dedykowane w dużym stopniu projektom artystycznym. Jest bowiem wielu artystów i artystek, szczególnie tych początkujących, z bardzo dobrymi projektami, którzy szukają miejsc na swoją wystawę. My jesteśmy na ich pomysły bardzo otwarci, lecz nasze galerie pękają w szwach. Terminy rezerwacji przestrzeni wystawowej w Otwartej Kolonii sięgają już 2027 roku. Dlatego Splot ma być otwarty zarówno dla artystów, jak i seniorów. Wiemy, że połączenie tych dwóch elementów to trochę jak łączenie wody z ogniem. Ale przy okazji przygotowań do pierwszej wystawy widzieliśmy ogromne zaangażowanie seniorów, dlatego to dobrze wróży na przyszłość.
W Splocie odbyły się już dwie wystawy. Pierwsza była związana z Festiwalem Warszawa Singera i zorganizowaliśmy ją wspólnie z Akademią Sztuk Pięknych i Fundacją Shalom. Kolejna odbyła się we współpracy z Galerią Asymetria w ramach Warsaw Gallery Weekend. Poświęcona była przywróceniu pamięci o bardzo ciekawym nurcie w sztuce, jakim jest sztuka kontekstualna.
W tej chwili pracujemy również nad projektem we współpracy z Centrum Kultury im. Norwida w Krakowie, który ukaże sztukę socrealizmu. Jesteśmy na Muranowie Południowym, a przecież warszawski Muranów i krakowska Nowa Huta powstała w tej samej epoce. Choć są to dzielnice o trochę innym charakterze, chcemy opisać tę architekturę i ten zamysł – zarówno zalety i wady tej architektury. Pokażemy to, ile zachowało się tej myśli modernistycznej, jeszcze przedwojennej, a ile tam było architektury prestiżu też czy totalitaryzmu.
Już od trzech tygodni pracownicy WCK pracują krócej, dzięki odważnej decyzji o wprowadzeniu 35-godzinnego tygodnia pracy. Jak zmianę tę odebrali pracownicy i czy była to autonomiczna decyzja WCK-u czy w tej kwestii były niezbędne uzgodnienia z władzami dzielnicy?
- Pracuje nam się lepiej dlatego, że pracownicy są zadowoleni. Kto serio rozmawia z pracownikami, ten wie, jak trudno pogodzić bardzo często życie zawodowe z życiem rodzinnym. Wiemy też, że efektywność pracy nie zależy od czasu pracy, tylko od organizacji. Wynika to z naszej obserwacji. Tym bardziej, że jako instytucja dostajemy pieniądze na realizację konkretnych zadań, a nie na przepracowane przez nas godziny. Wykonujemy i tak kilka razy więcej zadań niż mamy zapisane w kontrakcie z dzielnicą – i jesteśmy z tego bardzo dumni. Jak porównaliśmy sobie mierniki typu ilość wydarzeń oraz przychodów, które generujemy, one w ciągu ostatnich kilku lat wzrosły pięciokrotnie. Efektywność ta rośnie dzięki nowym technologiom, kompetencjom pracowników oraz dzięki organizacji pracy. Po zmniejszeniu czasu pracy dalej wykonujemy tę samą ilość zadań, nie rezygnujemy z żadnego i nie ograniczamy godzin funkcjonowania naszych placówek. Zresztą wiele badań to potwierdza, że ośmiogodzinny czas pracy to jest model archaiczny, wymyślony w XIX wieku. W gospodarce opartej na wiedzy, na technologii, w dużym stopniu zautomatyzowanej, nie ma potrzeby pracy na tzw. akord.
Jeśli chodzi o samą decyzję dotyczącą wprowadzenia krótszego tygodnia pracy, uzgodnienia z zarządem dzielnicy w tej kwestii nie były konieczne. Wynika to z autonomii domów kultury, która wyklucza pośrednictwo organizatora w tym aspekcie. Jest to kwestia specyficzna związana z wewnętrzną regulacją pracy, która nie wymaga konsultacji. My rozliczamy się z dzielnicą z wykonanych przez nas zadań, a to jak zorganizujemy sobie pracę - zależy od nas.
Napisz komentarz
Komentarze